Nie będę owijać w bawełnę. Zanim Doktor Kolor nie wpadł w moje ręce, nie sądziłam, że książki mogą być aż tak słabe. Miałam do czynienia z harlequinami, poradnikami w amerykańskim stylu i tandetnymi książeczkami dla dzieci, ale każda z tych pozycji, jak miernego wrażenia z początku by nie robiła, ostatecznie wnosiła coś pożytecznego i spełniała swoją funkcję. O książce Doktor Kolor nie mogę tego powiedzieć. Chociaż również może coś wnieść do naszego życia, to raczej nie będzie to nic pożytecznego.
Przez całą książkę, chociaż jest podzielona na aż pięćdziesiąt pięć rozdziałów, w kółko powtarza się jeden przekaz: różne kolory mają różne znaczenie i mogą na nas wpływać. Zaskoczeni przekazem? Ja nie bardzo. A po przeczytaniu tego kilkadziesiąt razy, jestem wręcz zmęczona.
"Każda barwa niesie przesłanie, które w różnych kulturach może mieć różne znaczenie" (str. 33)
Autor w poszczególnych rozdziałach próbuje nam przekazać wiedzę, jaki kolor z jakim dokładnie oddziaływaniem się wiąże. Niestety niezbyt mu to wychodzi i głównie częstuje nas oczywistościami.
"Róż jest kojarzony z małymi dziewczynkami" (str. 55)
"Niektórzy uznają barwę różową za kwintesencję kiczu i próżności, inni natomiast traktują róż jako kolor neutralny. Są też osoby uwielbiające go" (str. 55)
Oczywiste są nie tylko skojarzenia z daną barwą. Banałów w książce mamy na pęczki!
"W galeriach handlowych jest wiele sklepów kipiących kolorami" (str. 27)
"Bielizna jest nieodzownym elementem każdej stylizacji. Ma wiele funkcji. Nie tylko kształtuje i modeluje ciało, lecz także chroni przed zimnem i otarciami spowodowanymi przez garderobę wierzchnią" (s. 91)
Rozbudowane zdania, a nawet całe akapity poświęcone na omawianie tego, co i tak wszyscy wiemy - taka właśnie jest tak książka. Przecież jakby zapytać przeciętnego ucznia szkoły średniej, to też będzie w stanie powiedzieć, że biały kojarzy się czystością i niewinnością, czarny jest depresyjną barwą, a czerwony to kolor miłości. To proste!
Nie poświęcałabym jednak tej książce specjalnej uwagi, gdyby chodziło tylko o wałkowanie oczywistości. Problem jest głębszy. Chcę Was przestrzec przed bzdurami, które możecie tu znaleźć.
Autor twierdzi, że kolory, jakie wybieramy, mówią o nas. Ciężko temu zaprzeczyć. Faktycznie mało pewne siebie osoby raczej nie będą stawiać na bardzo jaskrawe stylizacje, które mogłyby je wyróżnić w tłumie, a osoby w żałobie raczej postawią na czerń niż sukienkę w różowe kwiaty. Jestem bardzo ciekawa badań zgłębiających ten temat szerzej. Liczyłam, że niektóre z nich będą omówione w książce, której autor na każdym kroku podkreśla swój tytuł naukowy. Niestety. Zamiast tego możemy znaleźć coś na kształt kolorowego horoskopu czy testu osobowości z serwisu Papilot.
Wymienionych cech przypisanych do każdego z kolorów jest akurat tyle, że każdy znajdzie coś dla siebie i zachwyci się, że w sumie to nawet się sprawdza. Co więcej, Marek Borowiński przypisał tym samym kolorom cechy tak różne, że prawie przeciwstawne - ciężko wtedy nie identyfikować się z żadną z nich.
Na przykład kolor żółty jest ulubioną barwą osób rozmownych i towarzyskich (str. 9), a zarazem lękliwych i bojaźliwych (str. 23). Niebieski wiąże się z równowagą emocjonalną i szlachetnością (str. 9), a zarazem byciem niecierpliwym i niestałym w uczuciach (str. 25). Brązowy lubią osoby ciepłe i rodzinne (str. 9), które nie potrafią okazywać emocji i często są samotnikami obawiającymi się kontaktu z innymi (str. 25). Jasne, że ludzie są zawili i mogą być towarzyscy i bojaźliwi jednocześnie. Ale nie oszukujmy się - tego typu "testy osobowości" specjalnie tworzy się w taki sposób, by każdy znalazł coś dla siebie, stąd takie niejednoznaczne sądy.
Jeszcze ciekawiej robi się, gdy mamy dwa ulubione kolory, np. czarny i żółty. Wtedy jesteśmy osobami optymistycznymi ze skłonnościami do pesymizmu. Jesteśmy zwróceni ku ludziom, a zarazem odrzucamy ich poglądy.
Przyznam Wam szczerze, że ja nawet lubię takie głupie teściki psychologiczne. Ale kiedy trafiam na nie na Fakt.pl lub na Facebooku, to mam pełną świadomość, w co się pakuję. Wiem, że to taka zabawa. Gdy mam to samo nie w formie quizu na portalu plotkarskim, tylko w formie książki eksperckiej doktora sztuki, to czuję się zwyczajnie oszukana.
Gdy już dowiemy się, jacy jesteśmy na podstawie naszego ulubionego koloru i przeżyjemy szok zorientowawszy się, że wbrew mądrościom "niekwestionowanego eksperta" kolory naszej garderoby i naszego mieszkania wcale nie pokrywają się z naszą ogólnie ulubioną barwą...
"Każdy ma swój ulubiony kolor. Jest on kluczem podczas urządzania mieszkania czy kompletowania garderoby. Malujemy ściany w domu i dekorujemy wnętrza, faworyzując właśnie ulubioną barwę" (str. 7)
...możemy zgłębić dalsze rozdziały tej wyśmienitej książki o kolorach. No właśnie. Ale jakie właściwie istnieją kolory? Zaglądam do książki EKSPERTA z tej dziedziny i co znajduję? Zielony, żółty, pomarańczowy, czerwony, różowy, fioletowy, niebieski, brązowy, biały i czarny. Koniec. Właśnie te barwy są omawiane. Zdarzają się rozróżnienia na przykład na jasny i ciemny odcień niebieskiego, ale raczej rzadko.
W książce Doktor Kolor autor nie wychodzi poza paletę podstawowego zestawu kredek dla dzieci. Miętowy, szmaragdowy, jaskrawozielony, groszkowy, butelkowozielony? Nie uświadczymy tych odcieni. Zielony to zielony.
Co gorsza, pomimo operowania bardzo ogólnymi nazwami kolorów, rady są formułowane zero-jedynkowo.
"Kolor zielony można łączyć z żółtym, białym, beżowym, pomarańczowym, czarnym, srebrnym i brązowym" (s. 187) A z niebieskim już nie? Tu mam przykłady trzech wnętrz, w których połączenie zielonego z niebieskim wypadło bardzo fajnie: "Mistrzowskie połączenie barw", "Kolory morza", "Okrągły stół".
"Ostatnim miejscem w domu jest przedpokój, który zaprasza do innych pomieszczeń. W nim dodatki dekoracyjne spełnią swoją funkcję" (str. 186) - zastanawiam się, w jakim pokoju "dodatki dekoracyjne" nie spełnią swojej funkcji. Cóż to za pomieszczenie, w którym nie widać dekoracji? Bo one nic innego przecież nie robią, po prostu są!
"Pokój dla dzieci jest wyjątkowy. Dekorowanie go za pomocą dodatków nie jest najlepszym pomysłem, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym" (str. 185)
O rety, to czym właściwie są te "dodatki dekoracyjne", że powinniśmy ich unikać u dzieci?
"Do elementów dekoracyjnych należą poszewki na poduszki w różnych kolorach i fakturach [...] koce i narzuty [...] zasłony [...] kosze i pudełka [...] ramki dekoracyjne [...] figurki [...] zegary [...] [...] lampki [...] pościel, chodniki i dywaniki" (str. 186)
Potem autor jednak przyznaje, że ramki w pokoju dziecięcym są spoko, a lampy są niezbędne w każdym pomieszczeniu, ale mimo wszystko pewien niesmak pozostaje.
"Różowy jest kolorem kontrowersyjnym, akceptowalnym w odniesieniu do kilkuletniej dziewczynki bawiącej się w księżniczkę" (s.55)
Halo! Doktorze! To XXI wiek! Akceptujemy również chłopców w różowym! I dorosłych też - zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Sympatia do różowych rzeczy nie oznacza, że mieliśmy krótkie dzieciństwo i próbujemy to sobie zrekompensować (s. 56), wbrew temu, co pan pisze. Mówię serio.
A zdanie "Nadmiar nie jest zalecany" powinno pojawić się w podsumowaniu wszystkich kolorów, a nie w rozdziale dotyczącym tylko różowego.
Ale niech będzie! Jestem w stanie wykrzesać z siebie odrobinę zrozumienia, że można chcieć powielać jakieś wzorce zakorzenione w głowach naszych dziadków, pomimo tego, że społeczeństwo się od nich uwalnia. Mogę sobie nawet wyobrazić, że w głębi serca wszyscy te stereotypy mamy zakodowane, dlatego planując swój biznes warto mieć je na uwadze i stąd takie opracowanie w książce. Dlatego zostawmy to i czytajmy dalej!
zrzuty ekranu ze strony shopdoctor.pl - nie ma jak zwracanie uwagi na ciastka seksownym manekinem ubranym w sam fartuszek
Strona siedemdziesiąta dziewiąta, rozdział "Mężczyźni wolą blondynki...". Tradycyjnie najpierw dowiadujemy się, że kolory są ważne, mają jakieś znaczenie i coś o nas mówią. Potem jest o blondynkach ("utożsamiane z delikatnością"), brunetkach i szatynkach (utożsamiane ze stabilnością) oraz rudowłosych ("pełne temperamentu"). Następnie czytamy ogólnie o włosach, że są kobiece i "powinny sięgać ramion", a krótkie włosy "są uznawane za odważne", by dojść do ostatniego akapitu, który zaczyna się słowami:
"Opinia, że mężczyźni wolą blondynki, okazuje się nieprawdziwa" (str. 81)
Uf, drogie Panie, możemy odetchnąć z ulgą! Nie wiem, na jakiej podstawie pojawił się nagle taki wniosek, ale chyba kamień powinien spaść nam z serca. Przynajmniej na moment, bo zaraz na następnej stronie...
"Okazuje się również, że blondynki częściej podobają się mężczyznom niż brunetki czy szatynki. Blondynki wydają się młodsze, niż są w rzeczywistości, co czyni je w oczach wielu mężczyzn bardziej atrakcyjne" (str. 83)
Nawet nie wiem, jak to skomentować.
Bez względu na to, jaka jest prawda, chciałabym zobaczyć źródła. Do jakich badań nawiązuje autor? Chyba nie bierze tych statystyk z głowy? Sęk w tym, że książka nie ma żadnej bibliografii. Wierzyłam, że autor z tytułem naukowym będzie nawiązywał chociaż do własnych badań.
I... faktycznie czasem nawiązuje, ale nie podając żadnych szczególnych informacji.
"Badania, które przeprowadziłem w grupie Polaków w wieku 19-70 lat, wskazały, że jest to ulubiony kolor tylko 7 procent naszych rodaków" (str. 87)
Co to były za badania? Na jakiej grupie przeprowadzone? W którym roku? Coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że tytuły naukowe są już niewiele warte.
zrzut ekranu ze strony shopdoctor.pl
Marek Borowiński nie ukrywa, że estetyka nie ma dla niego kluczowego znaczenia. Po sposobie wydania książki bardzo to widać. Okładka jest pstrokata, by rzucała się w oczy z daleka. W środku natomiast możemy znaleźć niezbyt piękne zdjęcia z internetowego banku. Ilustracje jedynie luźno nawiązują do poruszanych tematów. Nawet gdy w tekście pojawiło się ćwiczenie wymagające patrzenia na kolorowe kwadraty (str. 11), nie dodano do niego żadnego obrazka (a nie oszukujmy się - narysowanie trzech kolorowych kwadratów nie wymaga zatrudniania grafika!).
Na koniec nie mogę nie wspomnieć o programie Sklepowe Rewolucje.
Gdybym wcześniej trafiła na jakiś odcinek, raczej bym nie sięgała po książkę tego autora tak chętnie i wiedziałabym, czego mogę się po niej spodziewać. Seksizm, przerost formy nad treścią i ogólna tandeta. Mocno nie polecam.
A jeśli jesteście ciekawi, jakie kolory Polacy lubili najbardziej w 1995, polecam raport z badań Ośrodka Badań Opinii Publicznej. Od razu zdradzę - 52% badanych mężczyzn odpowiedziało, że najbardziej lubią blondynki 😉
Wnętrza Zewnętrza
A ostatnio zastanawiałam się nad zakupem...:) Dzięki za rozwianie wątpliwości! Z upolowanych ostatnio fajnych książek o kolorach serdecznie polecam "Niesamowitą moc kolorów" Causse'a (przystępnie napisana i naszpikowana ciekawostkami popartymi... no właśnie. Badaniami jednak i bibliografią: )) oraz "Zarządzanie kolorem" Drew John T., Meyer Sarah A. Druga pozycja bardziej konkretna, chociaż też trudniejsze do przebrnięcia.
Dzięki za polecenie! Chyba powinnam zgłębić temat 🙂 Spróbuję sięgnąć po te książki!
Hahaha, ale absurd! Wspolczuje kazdemu kto wydal na cos takiego pieniądze
Świetna recenzja! Jak dla mnie recenzja wcale nie musi być zawsze pozytywna - więcej, jeśli książka jest zła, trzeba to głośno powiedzieć! Tym bardziej cieszę się, że napisałaś o tej kilka słów! Cytaty... bosh. Mówią same za siebie!
Z książek o kolorach zdecydowanie polecam tę: "Jeśli to fiolet, ktoś umrze. Teoria koloru w filmie" - Patti Bellantoni. Autorka bazuje na swoich badaniach i przynajmniej banałami nie rzuca, a pokazuje interpretacje i analizy filmów! Sprawdziłam na kilku innych tytułach - zgadza się!
- Pani Sowa
Dzięki za polecenie! Będę miała ją na uwadze 🙂
Magda, wpisywałam coś o kolorach i trafiłam na tę świetną recenzję - wspaniale wypunktowałaś te bzdury, które opakowane są w książkę. Też nie znoszę takich "pustych" książek, za to Twoją recenzję czytało się świetnie 🙂