Gdy napisałam, że zaczynam pracę w agencji nieruchomości, zasypaliście mnie mailami z pytaniami. Okazało się, że sporo z Was myśli nad tym zawodem, tylko nie do końca wiecie, czego się spodziewać. Rozumiem Wasze obawy, dlatego przybliżę Wam temat najlepiej, jak umiem.
Moja przygoda z agencją nieruchomości trwała rok, chociaż tak naprawdę pracowałam tylko pół roku, a drugie pół domykałam rozpoczęte projekty i przekazywałam zadania koleżankom. O tym, dlaczego to trwało tak krótko, możecie przeczytać w poście sprzed miesiąca dotyczącym zaufania i prowadzenia swojego biznesu. Nie mam wielkiego doświadczenia, ale myślę, że wystarczające, by opowiedzieć Wam, jak ta praca wygląda w praktyce.
Plusy i minusy to oczywiście obiektywna sprawa. Są pośrednicy, który za największe plus wskażą przychody, inni kontakt z ciekawymi ludźmi, a jeszcze inni nieregularne godziny pracy. Ja natomiast najbardziej ceniłam sobie możliwość oglądania różnych mieszkań i swobodnego przepytywania mieszkańców, jak się sprawdzają poszczególne rozwiązania. To było ekstra! Na szczęście jako blogerka i fotograf wnętrz wciąż mam spore możliwości oglądania różnych nieruchomości.
Niestety odwiedzanie różnych mieszkań wiąże się z czymś, za czym już tak bardzo nie przepadam, czyli dojazdy. Prowadzenie samochodu mnie męczy, szukanie miejsca do zaparkowania stresuje (im bliżej godziny spotkania, tym bardziej), a dojazdy komunikacją miejską nie zawsze są komfortowe. Godzina w jedną stronę, godzina w drugą, i jedno spotkanie, z którego może nic nie wyniknąć, właśnie zajęło prawie pół dnia pracy. Niestety, tak może być. Dlatego pośrednicy często starają się specjalizować w jakiś konkretnych częściach miasta. Dzięki temu tracą mniej czasu na dojazdy i mogą naprawdę dobrze poznać tereny, o których opowiadają klientom. Zdarzają się nawet całe agencje, które z założenia specjalizują się tylko w jakimś obszarze. To jest naprawdę ok, bo klienci poszukujący też często mają wybraną jedną dzielnicę, która ich interesuje.
Czy da się być agentem nieruchomości nie mając prawa jazdy? Tak, jak najbardziej. Znam takie osoby. Sama też więcej poruszałam się po mieście komunikacją miejską niż autem. Czas spędzony w metrze czy autobusie wykorzystywałam, by odpisać na zaległe maile czy odpocząć – mogłam poczytać książkę czy posłuchać muzyki. Póki zajmujemy się mieszkaniami w Warszawie, transport publiczny daje radę. Gorzej z domami pod miastem, ale te możemy po prostu zostawić pod opieką zmotoryzowanych znajomych z naszego zespołu.
Na satysfakcję z pracy mocno wpływają klienci. Zdecydowana większość z nich to przesympatyczni ludzie, których w innej pracy nie mielibyśmy okazji poznać. Są klienci z zagranicy, są rodziny z dziećmi, są prezesi wielkich spółek, prezenterzy telewizyjni, studenci, właściciele zakładów kosmetycznych czy autorzy książek. Totalny miks różnych światów! A wymienieni wyżej to tylko wąski wycinek osób, które sama zdążyłam poznać w pół roku. Kontakt z tak różnymi osobami wymaga sporej elastyczności, empatii i tolerancji. Każdy klient to trochę inne zwyczaje i wymagania.
Kontaktu z ludźmi jest w tej pracy bardzo dużo, dlatego wydaje mi się, że może być łatwiej ekstrawertykom. Ja niestety do nich nie należę. Natomiast też nie jest tak, że mamy milion spotkań każdego dnia. Doba nie jest aż taka długa. Zdarzają się też dni, które spędzamy tylko przy komputerze (i telefonie!).
Niestety problem przy kontakcie z klientami jest taki, że raz na jakiś czas trafi się ktoś, kto wyprowadzi nas z równowagi. Przyjdzie klient obejrzeć mieszkanie i po minucie wyjdzie, bo jedna łazienka to dla tej osoby za mało, a ty masz z tyłu głowy, że właśnie poświęciłaś trzy godziny życia (wyszykowanie się, przygotowanie dokumentów, dojazd, czekanie na klienta, powrót) na marne, bo ktoś nie przejrzał uważnie ogłoszenia. No cóż, klientowi dziękujemy za spotkanie, a w głębi serca ciskamy piorunami. Dzwonisz do jakiegoś właściciela mieszkania, bo twoi klienci poszukujący chcą czegoś w tym stylu, a ten się wydziera na ciebie i wciska ci, że twoi klienci nie istnieją, bo inni agent go kiedyś tak zwodził, by podpisać umowę o współpracy. I niby głupia sprawa, zdarza się, ale ciężko zrzucić z siebie te emocje i z dobrym nastawieniem wykonać kolejny telefon. Jest po prostu po ludzku przykro. I chociaż takie sytuacje zdarzają się bardzo rzadko, to potrafią popsuć dzień, a nawet cały tydzień. Wrażliwym osobom będzie trudniej. Dopiero z czasem można zbudować odpowiedni dystans.
Ja bardzo przeżyłam, gdy właścicielka mieszkania na wynajem, znajdującego się na luksusowym osiedlu, wydarła się na klienta poszukującego, którego przyprowadziłam na oglądanie. To był dorosły studiujący mężczyzna, który wcześniej wynajmował podobne mieszkanie w tej samej okolicy. Tylko wyglądał młodo. Jeszcze nie wszedł do mieszkania, gdy właścicielka zaczęła zarzucać mu, że nie będzie miał pieniędzy na opłacenie czynszu, że będzie robił imprezy, że zdemoluje jej meble, że na pewno rodzice mu za wszystko płacą i ona nie znosi takich rozpieszczonych dzieciaków. Ręce mi opadły. Klient oczywiście się nie zdecydował. Postanowił przedłużyć umowę w dotychczasowym mieszkaniu. Bardzo mnie ta cała sytuacja zabolała. Wiem jak to jest, gdy się wygląda młodo. Nie jest fajnie być traktowanym niepoważnie, ale to była już gruba przesada. Właścicielka wcześniej naprawdę wydawała się miłą kobietą. Zdawałam sobie sprawę, że nie mogłam tego przewidzieć, ale i tak było mi przykro, że doprowadziłam do tego spotkania. Klient zaczął wtedy na poważnie myśleć nad zakupem czegoś swojego. Wymieniliśmy jeszcze kilka wiadomości, ale kontakt się rozmył, gdy pojechał służbowo do Stanów. Niestety rozczarowanie ludźmi w jakimś stopniu zostało ze mną już na stałe.
Najgorsze jednak było niezdecydowanie klientów poszukujących. Pół biedy, gdy umawiają się na spotkanie, a potem nie przyjeżdżają i nie odbierają (i nie wiesz, czy już możesz wracać do biura, czy po prostu się spóźniają i będą za kwadrans). Gorzej, jak szukasz komuś mieszkania według kryteriów tej osoby, a ona potem decyduje się na coś zupełnie innego. Pamiętam klienta, który chciał tanie mieszkanie z osobną sypialnią blisko pracy. Znalazłam mu fajne oferty niedaleko jego biura, ale wtedy stwierdził, że jednak woli mieszkać w centrum. Wtedy wyszukałam mu oferty z centrum. Sytuacja była napięta, bo ja byłam chora, a on przylatywał lada dzień i chciał jak najszybciej się wprowadzić. W końcu wybraliśmy jakieś dwa mieszkania, które najbardziej mu się podobały. Chciał je obejrzeć jednego wieczoru i od razu podpisać umowę z jednym właścicielem. Dlatego przed spotkaniem od razu zebrałam wszystkie informacje i przygotowałam wzory dwujęzycznej umowy. Chwilę przed wyjściem z domu jeszcze do niego zadzwoniłam, by dogadać dokładne miejsce spotkania… a ten wtedy poinformował mnie, że godzinę wcześniej wynajął mieszkanie blisko biura. Dokładnie tam, gdzie szukałam mu na początku, a on przekonywał mnie, że wcale nie chce tam mieszkać. Poczułam się wtedy jak frajer.
Czasem ludzie oburzają się, że pośrednicy ignorują ich wskazówki i podsyłają mieszkania niespełniające kryteriów. Też mnie to oburzało. Teraz już rozumiem, dlaczego tak się dzieje.
Istotną częścią tej pracy są telefony.
Z jednej strony są telefony od klientów zainteresowanych naszymi ofertami. Mogą dzwonić o przeróżnych porach, a każdy nieodebrany telefon to ryzyko utracenia transakcji, na którą przecież czeka właściciel. Dlatego tak naprawdę powinniśmy być cały czas pod telefonem.
To było dla mnie duże wyzwanie. Sama zdecydowanie preferuję kontakt mailowy, gdzie na spokojnie można się ze wszystkim zapoznać, zastanowić, nie zrobi się literówki w nazwisku przepisując… A telefony są po prostu trudne. Nie zawsze dobrze słychać, nie wszyscy wyraźnie mówią. Wiatr hula w słuchawce, pociąg przejeżdża w tle, nie wiadomo, co się dzieje. Przynajmniej ja tak to czuję. Najgorzej, jak klienci dyktują swojego maila. Ale w końcu się przyzwyczaiłam. Teraz już z automatu odbieram wszystkie połączenia (o ile słyszę, że komórka wibruje) i nie jest to dla mnie wyzwanie (chyba że to akurat znajomy, którego nie mam wpisanego do telefonu – nie ma szans, bym po głosie poznała, kto dzwoni i to zawsze krępująca dla mnie sytuacja).
Z drugiej strony są telefony, które pośrednicy wykonują do właścicieli mieszkań proponując współpracę. Tu każdemu jest ciężko się przełamać. Kto publikował ofertę sprzedaży lub wynajęcia mieszkania jako osoba prywatna, ten wie, ile jest potem takich telefonów z różnych agencji. Człowiek po prostu robi się tym zmęczony. A tu kolejny telefon! Co taki agent ma powiedzieć, by się wyróżnić na tle pozostałych? Różne są strategie. Jedni potrafią wystarczająco barwnie opowiadać o zaletach współpracy z daną osobą i daną agencją. Drudzy ustawiają sobie powiadomienia na maila o nowych ofertach, by być pierwszą osobą, która zadzwoni do danego właściciela i umówi się na spotkanie. Inni po prostu zajmują się klientami poszukującymi i do właścicieli dzwonią tylko w związku z chęcią zaprezentowania mieszkania konkretnym osobom. Różne są strategie.
Dla mnie szczególnie trudne w telefonicznych rozmowach z klientami na początku było to, że w biurowym open space wszyscy doświadczeni koledzy mnie słyszeli. Ogromnie mnie to stresowało. Dlatego pierwszego dnia zajęłam się innymi rzeczami i sama słuchałam innych. Nie wiem, w jaki sposób, ale dodało mi to dużo pewności siebie. Z czasem zauważyłam, że niektórzy regularnie wychodzą i rozmawiają w mniejszej salce lub na korytarzu. A przede wszystkim dużo osób pracuje zdalnie z domu.
Sporym problemem może być stres, gdyż elementów stresogennych jest kilka. Nieprzewidywalne godziny pracy, niepewny dochód, a do tego jeszcze emocje towarzyszące dużym pieniądzom.
Klienci indywidualni często są pełni rozterek. Kupują mieszkanie na całe życie i boją się, że będzie problem z gruntem. Albo wynajmują swoje mieszkanie i martwią się, że najemcy przestaną płacić lub zdemolują wnętrze. Obaw są tysiące! Z jednej strony trzeba ich uspokajać, bo na tym polega nasza praca, a z drugiej strony, przecież wszystko może się wydarzyć. Nie da się przewidzieć na 100%. Jeśli jakimś cudem tym razem serio coś pójdzie źle, jesteśmy za to w jakiś sposób odpowiedzialni. Źle bym się czuła wiedząc, że pośredniczyłam w trefnej transakcji. Trzeba ważyć słowa i prezentować klientom wszystkie możliwe opcje, by na pewno – nawet przypadkiem i niechcący – nie wprowadzić ich w błąd. Trzeba być czujnym.
Oczywiście jest też druga strona medalu. Satysfakcja z pomagania komuś ogarnąć się w trudnej sytuacji życiowej jest ogromna. Umowy, ukryte koszty – gdy ma się z tym do czynienia pierwszy raz w życiu, to może paraliżować. Obecność kogoś, kto odpowie na wszystkie pytania, rozwieje wątpliwości, wyjaśni plusy i minusy poszczególnych rozwiązań – to duże wsparcie. To miłe, gdy klienci dziękują za pomoc, a po kilku miesiącach dzwonią znowu w kolejnej sprawie.
Nieregularny czas pracy jest plusem i minusem jednocześnie. Ja już od dawna nie pracuję od godziny do godziny, więc nie była to specjalna nowość. Natomiast konieczność wychodzenia na część spotkań wieczorami, akurat po powrocie dzieci ze szkoły, i powroty, kiedy już idą spać – to było dla mnie trudne. Ale spotkałam się też z opinią odwrotną – że z korpo zawsze wraca się bardzo późno, więc dopiero w zawodzie pośrednika dana osoba może tak zarządzać swoim czasem, by móc spędzać więcej chwil z dziećmi. Ciężko mi ocenić. W czasie mojej pracy dwie wieloletnie agentki odchodziły z agencji w związku z urodzeniem dzieci, gdyż przerosło je łączenie obowiązków zawodowych z rodzicielskimi. Ja mam teraz ten komfort, że normalnie pracuję z domu, a jak jadę na zdjęcia, to potrzebuję światło dzienne, więc nikt nie kwestionuje umawiania się w godzinach, gdy dzieci są w szkole i przedszkolu.
Niepewny dochód również nie był dla mnie niczym nowym. Nigdy nie pracowałam na umowę o pracę, a od lat działam realizując w miarę spontaniczne zlecenia na faktury, więc już się przyzwyczaiłam do takiego stanu rzeczy. Potrzebna jest finansowa poduszka bezpieczeństwa i żelazne nerwy.
Realia są takie, przynajmniej w Warszawie, że pracując intensywnie w zawodzie pośrednika prędzej czy później raczej się wyjdzie na swoje. Mogą być miesiące gorsze i lepsze, wiadomo. Ale długofalowo zdecydowanie działanie przynosi zyski. Co więcej, z czasem jest coraz łatwiej. Zadowoleni klienci wracają z kolejnymi transakcjami. Mieszkanie wynajęte dwa lata wcześniej akurat się zwalnia i znowu szukasz najemcy, tym razem już od początku dobrze znając nieruchomość i mając gotowe ogłoszenie w bazie. Najtrudniej jest zacząć. Pierwsze trzy miesiące najczęściej nie przynoszą jeszcze żadnych pieniędzy, więc łatwo się zniechęcić. Mnie się udało wystawić pierwszą fakturę po półtora miesiąca od startu.
O samych stawkach przygotuję osobny post, bo to dość szeroki temat. Jest sporo czynników, które trzeba uwzględnić. W różnych agencjach też różnie to wygląda. Nie chciałabym Was zmylić zbyt uproszczoną liczbą.
Na koniec jeszcze jedna ważna rzecz, o której rzadko się mówi: dużo zależy od agencji, w której pracujemy. Jakie komputery są w biurze? Czy pierwszy kwadrans pracy to uruchamianie systemu? Jakie aparaty fotograficzne są do dyspozycji agentów? Czy są dalmierze do szybkiego zmierzenia pomieszczeń? Czy jest program do prostego naszkicowania rozkładu pomieszczeń (klienci lubią mieć plan w ogłoszeniu)? Jak działa system informatyczny? Czy baza jest przejrzysta i wygodna w obsłudze? Czy agencja robi szkolenia? Szkolenia nie zawsze niosą za sobą bardzo odkrywczą wiedzę merytoryczną, ale przeważnie są bardzo motywujące! Czy agencja współpracuje z profesjonalnym fotografem? Czy agencja inwestuje w pozycjonowanie strony? Czy agencja dba o swoje profile w social mediach? Najlepsi klienci to ci, którzy sami do nas przyjdą. Nie trzeba ich wtedy do niczego namawiać, ani przekonywać. Z nimi praca jest najprostsza. A tych klientów niestety musi za nas pozyskać agencja swoimi działaniami marketingowymi. W niektórych agencjach jest też duże parcie na wyniki, co może być dla nas dodatkowo stresujące. W końcu najważniejszy jest klient i jego zadowolenie z transakcji, a nie cyferki w tabelkach. Poszczególne elementy, o których teraz wspominam, mogą być olbrzymim ułatwieniem pracy, albo straszliwie nas frustrować na co dzień. Przed rozpoczęciem pracy warto się wybrać na rozmowy do kilku różnych agencji i na ich podstawie podjąć decyzję, gdzie chcielibyśmy pracować.
Pamiętajcie, że nie mam monopolu na prawdę i najlepiej przekonacie się o wszystkim na własnej skórze. Rozpoczęcie pracy w agencji nieruchomości nie wymaga kończenia specjalistycznych studiów, tylko krótkiego szkolenia organizowanego przez agencję, więc wejście do tej branży jest wyjątkowo proste i tanie.
Ja mam mieszane uczucia. Bardzo nie lubię mieć bałaganu w kalendarzu. Nie lubię umawiać wielu spotkań, dbać o punktualność… jestem zdecydowanie typem introwertyka domatora. Natomiast mimo to praca w agencji jakoś mi się podobała. Tłumaczenie zawiłości prawo-formalnych na prosty język sprawiało mi dużą satysfakcję, a kontakt z wieloma wnętrzami był olbrzymią frajdą. Trochę za tym tęsknię. Nie jest wykluczone, że jeszcze kiedyś do pracy pośrednika powrócę. Na razie jednak koncentruję się na naszych projektach 🙂
Jeśli też pracowaliście/pracujecie jako pośrednicy obrotu nieruchomościami, napiszcie w komentarzach. Jestem ciekawa, czy nasze spojrzenie na tę pracę jest podobne 🙂
Wnętrza Zewnętrza
Cześć! U mnie było identycznie! Mogłabym podpisać się pod kazdym Twoim słowem…, problemy z cold callami, stres, stereotyp agenta, klienci, którzy nie przychodzą, klienci którzy oszukują, agencja która nie szkoli, a wymaga cora to nowych mieszkań … ale mimo wszytsko tez sobie obiecała ze kiedyc wrócę jednak przy duzej rodzinie nieregularna prowizja to za duży stres… Pozdrawiam serdecznie!
A ja w ogóle nie mam do czynienia z tą branżą, ale ciekawie było o tym poczytać. Lubię zaglądać na Twój blog, bo twoje wpisy są bardzo treściwe i okraszone pięknymi zdjęciami. Pozdrawiam.
Bardzo mi miło! ❤️
Szanowna Pani. Z racji Pani dużego doświadczenia i rozmachu działania – także w Internecie- chciałabym zapytać czy zechciałaby Pani polecić kogoś kto projektuje mieszkania we Wrocławiu.
Byłabym bardzo wdzięczna. Pani poczucie estetyki jest mi bliskie. Pozdrawiam.